środa, 3 lutego 2016

III Rozdział

Rozdział dedykuję Lacercie. Dziękuję za pomoc!

"Obezwładnia, umyka, zabija, ucieka"

Nikłe światło wydobywało się z wnęki, umiejscowionej wysoko nad ich głowami. W jego strudze, tańczyły drobinki kurzu, które od jakiegoś czasu stały się rozrywką dla Severusa. Oglądał je, starając się nie myśleć o nieprzyjemnym odorze, który unosił się w pomieszczeniu. Śmierdziało zgnilizną, wilgocią oraz nimi samymi. Severus mógłby przysiąc, że znajdują się blisko jeziora, ponieważ co jakiś czas słyszał odległe zawodzenie syren. Oczywiście, gdy tylko nie przeszkadzały mu w tym okrzyki bólu dochodzące z innych cel.
Był zdziwiony tym, że znaleźli sposób żeby go uratować, a na dodatek pozwalają mu żyć. Od momentu przebudzenia, żaden ze strażników nie zaglądnął do ich celi, na wpół zajętej przez ciemność. Otulała go, szeptała mu do ucha, kołysała go do snu, z którego miałby się nigdy nie obudzić. Chciał umrzeć. Oh, jak bardzo chciał umrzeć, aby nie móc się przydać jeszcze Czarnemu Panu. Jednak… to, że trzymali go tak długo świadczyło, że przygotowują dla niego plan.
Usłyszał jęk swojego towarzysza, który już po chwili uchylił powieki i zamrugał kilka razy. Severus nie miał nic do tego chłopaka. Rozumiał go. Jego ból i cierpienie. Nigdy nie życzyłby mu takiego końca. Jednakże w tej sytuacji, byłoby to dla niego najlepsze rozwiązanie.
-Coś nowego?- Spytał, a w jego głosie pobrzmiewała ironiczna nutka.
Nie winił go za to. Musiał znaleźć sposób, w którym przetrwa ten okres. Jeśli taka miałaby być jego gra, dlaczego on nie mógł ciągnąć jej dalej?
-Nowa współlokatorka trafiła do cali naprzeciwko.- Odpowiedział, starając się brzmieć naturalnie, jakby mówił o pogodzie, a nie o potencjalnej ofierze.-Jeszcze się nie obudziła.
-Czyli zwiększa się liczba wesołej gromadki- fuknął pod nosem i oparł potylicę o kamienną ścianę.
Zapadła cisza, którą co jakiś czas przerywały głuche pojękiwania, które odbijały się echem. Czekanie. To było najgorsze. Sekunda za sekundą. Czas leciał, cały czas przybliżając się do nieuniknionego. Do śmierci.
-Jak myślisz…- Zaczął słabym głosem.-Dużo nam pozostało?
-To zależy.
Ponowne fuknięcie wydobyło się z ust Georga. Severus wiedział jak bardzo niepocieszony jest. Chciał działać. Lecz każdy jego plan kończył się fiaskiem. Wiedział, bo sam nie raz to przeżywał. Ichniejsza sytuacja okazała się być ślepym zaułkiem. Przed sobą mieli kamienną ścianę, a za sobą oddziały Voldemorta.
-Od czego to zależy Snape?- Spytał, wyraźnie zdenerwowany. -Od woli Voldemorta? Od jego kaprysu? Powiedz!
W pomieszczeniu rozniósł się okropny zgrzyt otwieranych krat.
-Aktualnie od ciebie - zaczął, ściszając głos.- Strażnicy weszli, jeśli nie zaprzestaniesz swojego nagłego zrywu, już zaraz możesz zobaczyć się z bratem.
George zastygł w bezruchu. Severus natomiast wodził wzrokiem za sylwetkami mężczyzn. Zatrzasnęli za sobą metalowe drzwi, a ich huk zagłuszył ich gardłowy śmiech. Byli nad wyraz szczęśliwi ze swojej fuchy. Bez problemu rozpoznał ich twarze, których nie ukryli pod maskami. Przebrzydłe sługusy. Uwielbiali tortury. Wręcz błagali Czarnego Pana, aby to oni mogli pomęczyć ofiarę. Młodzi, niedoświadczeni, ale za to aż do bólu kreatywni. Ich kroki łączyły się wraz z mocnymi uderzeniami serca Severusa. Coraz bardziej zbliżali się do ich celi. Kątem oka zauważył, że jego towarzysz głośno przełyka ślinę. Czyżby to był już ten czas? 
Barth zauważył jego czujny wzrok i posłał w jego kierunku uśmieszek zadowolenia. Severus pomimo tego, że w środku, aż buzował ze złości, na zewnątrz starał się przybrać maskę spokoju i opanowania. Udało mu się. Zmroził młodziaka obojętnym spojrzeniem, na które ten zaczerwienił się, aż po czubki swoich odstających uszu.
-Przyjdzie czas i na ciebie, starcze.-Podszedł do kraty i wysyczał tuż przy jego twarzy.
-Czy gdybym nie był w łańcuchach również odważyłbyś się to powiedzieć?-Spytał i wymusił na sobie ironiczny uśmiech.
Czuł pulsujący ból, który rozniósł się po jego twarzy. Musiał mieć okropną ranę, która przy delikatnym ruchu, ponownie się otworzyła. Już po chwili poczuł zapach krwi.
Berth zaśmiał się krótko i odszedł od krat.
-Przekonamy się niedługo.
Rzucił i odwrócił się zanim Severus zdążył cokolwiek powiedzieć. Jego towarzysz, niejaki Gary Harris, był dość niski, lecz na nieszczęście jego rywali, zdawał sobie sprawę z plusów takiej budowy ciała. Twarz jak zawsze wykrzywioną miał w grymasie, lecz tracił dużo przez pryszcze, które pokrywały jego policzka. Wiek młodzieńcy dał o siebie znać dość boleśnie, sprawiając, że po części wzbudzał u swoich ofiar żal, a nie strach.
Harris chwycił za różdżkę i wymierzył jej końcówką w zamek celi, która znajdowała się na przeciwko ich. Zamek ustąpił, a drzwi ze zgrzytem uchyliły się. Severus usłyszał cichy, kobiecy jęk.
-Może dzisiaj będziesz bardziej rozmowna.-Barth zwrócił się do niej głosem mrożącym krew w żyłach.
Kobieta nic nie odpowiedziała. Severus zobaczył jedynie jak chowa się w kącie swojej celi. Barth zwrócił swoją różdżkę w jej stronę i uśmiechnął się sadystycznie.
-A może jednak?-Spytał i przykucnął.
Kobieta pokręciła głową. Barth jakby oczekując takiej odpowiedzi, z uśmiechem wbił w szyję kobiety różdżkę, a pod nosem wypowiedział zaklęcie. Jej krzyk rozniósł się po pomieszczeniu, sprawiając, że Severus wciągnął ze świstem powietrze. Gdy upadała na podłogę, struga światła oświetliła jej twarz. Delikatną cerę pokrywała warstwa brudu i krwi, jednak jej oczy...
Wiedział, kim jest.
-I tak dowiemy się, gdzie podziała się twoja córeczka.
Harris oparł się o ścianę, a w dłoniach obracał swoją różdżkę. Jego głos był obojętny oraz przerażająco spokojny. Był maszyną. Torturował i zabijał bez mrugnięcia okiem. Nie miał skrupułów.
-Gdzie jest Beatrisa?-Spytał i uśmiechnął się delikatnie.
Kobieta wciągnęła do płuc powietrze i zaśmiała się szyderczo. Jej szmaragdowe oczy z kpiną wpatrywały się w mężczyzn.
-Nigdy wam tego nie powiem.
Ponownie po pomieszczeniu rozniósł się jej krzyk, któremu akompaniował śmiech Harrisa. Snape zamknął oczy i oparł czoło o kraty. Nie mógł uwierzyć, że wyszkolił takiego potwora.

***
Przebudziła się, gdy usłyszała huk dochodzący z drugiego pomieszczenia oraz głośne przekleństwo. Niezdarnie wygramoliła się z łóżka. Czuła jak nogi uginają się pod jej ciężarem. Nie wiedziała ile już tutaj leżała. Gdy kładła się spać przez uchyloną firankę, widziała rozgwieżdżone niebo. Teraz zasłonka została poprawiona, a ona nie mogła dostrzec już  pory dnia . Złapała się za metalową ramę łóżka i wymusiła na sobie kilka pierwszych kroków. Po całym jej ciele rozniósł się okropny ból. Zacisnęła mocno wargi i nie zwracając uwagi na obolałe ciało, ruszyła przed siebie. Dłońmi starała się zapewnić sobie miejsce podtrzymania, a nogami powoli szurała po podłodze. Z pomieszczenia obok nadal dochodziły dziwne odgłosy. Rudowłosa rozejrzała się po pokoju, jednak nie zauważyła w nim swojej różdżki. Dziwne, gdybym ot tak leżała tuż pod jej nosem. Złapała się za ramę drzwi i wychyliła głową. Dziewczyna, która zabandażowała jej rany, krzątała się po niewielkim aneksie kuchennym, wyraźnie zdenerwowana. Przystanęła nagle przed kuchenką i uderzyła w palnik. Nic się nie wydarzyło.
-Przecież to nie może być takie trudne...-warknęła pod nosem i założyła ręce na biodra.
Ginny nagle zwinęła się w pół, a z jej ust wydobył się przeraźliwy syk. Dziewczyna zaalarmowana dźwiękiem, podbiegła do niej i złapała ją za ramiona. Nogą przysunęła krzesło, na którym później ją usadowiła.
-Co cię boli?- Spytała drżącym głosem.- Spróbuj wytrzymać, zaraz dam ci eliksir wzmacniający.
Ginny skinęła tylko  głową i otuliła rękami swój brzuch. Czuła jakby tysiące noży wbijało się w jej ciało. Ból był ogromny, jednak gdy dziewczyna wlała do jej gardła miksturę, a pod nosem wymruczała nieznaną jej inkantację, powoli zaczął ustawać. Ginny zerknęła na nią z zaskoczeniem.
-Kilka przydatnych trików, gdy nie ma w pobliżu różdżki- odpowiedziała wzruszając ramionami.
Ginny nie chciała drążyć tematu. Zachowanie dziewczyny utwierdziło ją jednak w przekonaniu, że miała ona wcześniej kontakt z czarną magią, bowiem zaklęcie, które wyszeptała niosło za sobą niebezpieczną moc. W powietrzu czuć było nadal pewne napięcie spowodowane czarem.
-Nie powinnaś była się ruszać z łóżka. Jest jeszcze na to za wcześnie.-Powiedziała rzeczowym tonem i pomogła jej wstać z krzesła.
Już po chwili ponownie ułożyła ją do łóżka. Ginny przyjrzała się jej uważnie. Jej zielone oczy błyszczały w dziwny sposób, lecz twarz nie wyrażała niczego. Była pusta, jakby skamieniała. Czuła jakby miała przed sobą marmurowy posąg.
-Kim jesteś? Dlaczego to robisz?- Spytała szeptem.
Przez moment kobieta zastygła w bezruchu, a jej twarz drgnęła w zdenerwowaniu. Odwróciła się i sięgnęła do szafki, z której wyciągnęła flakonik z eliksirem.
-Musisz teraz odpoczywać.- Zwróciła się do niej, nie patrząc jej w oczy.- Wypij. 
Ginny przez chwilę się wahała, jednak przyjęła fiolkę od dziewczyny. Spojrzała na nią i po raz pierwszy od dawna, uśmiechnęła się delikatnie.
-Żeby włączyć piekarnik musisz kliknąć w okrągły przycisk, wtedy wyskoczy ci pokrętło, które ustawiasz na odpowiednią temperaturę.
Dziewczyna przez moment wpatrywała się w Ginny ze zdziwieniem, jednak później wybuchła szczerym śmiechem.
-Niezdara ze mnie w mugolskich sprawach. Nie spodziewałam się za to, że osoba równie czystej krwi, potrafi się tym zajmować.
Ginny zastygła. Czarnowłosa jakby czując, że powiedziała zbyt dużo odeszła od jej łóżka bez słowa i zniknęła ponownie w drzwiach kuchni. Dziewczyna najwyraźniej wiedziała o niej więcej, niż ona o niej. Czy więc to był przypadek, że ją wtedy uratowała, czy może to ukartowana przez śmierciożerów intryga? Poczucie bezpieczeństwa, które w niej narastało, może później okazać się dla niej zgubne. Nie mogła jej ufać.  
         Westchnęła i spojrzała na eliksir, który trzymała w dłoni. Odkręciła fiolkę i powąchała jej zawartość. Tak jak myślała, Eliksir Słodkiego Snu. Przez moment wahała się, jednak później odstawiła go na malutki stoliczek przy jej łóżku.
Oczywiście, że marzyła o śnie, który będzie pozbawiony koszmarów. Miała już ich dość. Codzienne przeżywanie w kółko śmierć Harryego, sprawiało, że zaczynała zastanawiać się czy teraz jej życie ma jakikolwiek sens. Czy zdoła jeszcze kogoś pokochać? Czy może wcześniej spotka swojego ukochanego gdzieś po drugiej stronie...
Jednak musiała być czujna. Nie mogła pozwolić sobie na błogi sen, gdy potencjalne zagrożenie krząta się parę metrów od niej. 



***
Przebudziła się w środku nocy. Ron ponownie wtulił się w jej ciało, a jego spokojny oddech łaskotał ją po szyi i odsłoniętym ramieniu. Pomimo ciepła, które promieniowało od niego, czuła jak przez jej ciało przechodzą dreszcze zimna. Pociągnęła nosem i uchyliła delikatnie powieki. W ich pokoju panowała ciemność. Dopiero po chwili jej oczy przyzwyczaiły się i zaczęła rejestrować niektóre meble. Niewielką kanapę w chorobliwie zielonym kolorze, starą komodę, biurko oraz drzwi, prowadzące na korytarz. Przez moment trwała nadal nieruchomo, jednak panika powoli zaczęła w niej wzbierać. Delikatnie odsunęła kołdrę oraz przesunęła ramię Rona na bok. Podniosła się z łóżka i złapała za gruby szlafrok, który wisiał na balustradzie łóżka. Szczelnie się nim opatuliła, po czym wyszła z pokoju.
Nie wiedziała, czemu tak się działo, lecz bliższy kontakt z mężczyzną wzbudzał w niej... strach? Nie, nie umiała tego określić. Czuła jakby już nie była jego warta. Przecież stała się potworem. Zabiła. Wzdrygnęła się na samo wspomnienia martwych oczu swojej ofiary. Chociaż tak bardzo stara się zapewnić ich misji powodzenia, to nie zatuszuje tym swojego haniebnego czynu. Nigdy. Miała tego świadomość, bowiem odzywała się w mniej codziennie, wywołując poczucie winy, zżerające ją od środka. Wiedziała, że jeśli tak dalej pójdzie, pozostanie w niej jedynie pusta przestrzeń, która nie będzie zdolna do miłości, przyjaźni... jakiegokolwiek uczucia. 
W kuchni żarzyło się nikłe światło, dochodzące z kominka, w którym palił się ostatni kawałek drewna. Hermiona usiadła przy okrągłym stole i przyjrzała się rozłożonej na nim mapie. Wioska Dagnall widniała na niej zakreskowana czerwonym flamastrem. Obawiała się tej akcji. Co jeśli będzie to kolejna krwawa rzeź, która pociągnie za sobą jedynie ofiary? Oczywiście, że ufała Ronowi. Wierzyła w jego plan, lecz… nadal istniało zagrożenie, że akcja zakończy się niepowodzeniem. A wtedy? Wtedy już nic nie sprawi, że Zakon stanie na nogi.
Westchnęła głośno i przetarła dłonią twarz. Powieki ciążyły jej ze zmęczenia, lecz była świadoma tego, że gdy tylko położy się spać, koszmary ponownie do niej wrócą. Złapała za mapę i zwinęła ją w rulon. Musi oczyścić swój umył. Nie może myśleć o misji, o przyszłości, o Harrym. Łzy dopłynęły do jej oczu, zamazując obraz. Otarła je jednak szybko i nie zwracając uwagi na szloch, który wydobył się z jej ust, odstawiła mapę do szafy i wróciła do stolika. Ze zdziwieniem zauważyła na nim listę, która powinna spoczywać w jej biurku oraz dodatkową kartkę, na którą ktoś nieudolnie rzucił czar maskujący.

Jutro o godzinie 20. Nie ma co zwlekać.

Krew w niej zawrzała. Spojrzała na listę i zauważyła swoje skreślone nazwisko. Zgniotła kartkę i rzuciła nią do kominka. Cała trzęsła się z przejęcia. Nie mogła uwierzyć, że zmienił termin akcji. Jak on śmiał jej o tym nie poinformować?! Jak mógł zorganizować spotkanie, nie uprzedzając jej wcześniej o tym?
Nagle zakręciło jej się w głowie, a przed oczami pojawiły się mroczki. Opadła na kanapie i przygarnęła do siebie kolana. Przymknęła na chwilę powieki i pozwoliła, aby ciepło dochodzące z kominka, ogrzewało jej policzka. Czuła nieprzyjemne pieczenie w gardle, które zwiastowało łzy. Tym razem nie powstrzymywała ich. Spływały po policzkach, skapując na puchaty materiał szlafroka. Poczuła się… nieprzydatna. Wcześniej to ona działała jako mózg drużyny. Ona, Ron i Harry. Nierozłączni, nierozerwalni, nieśmiertelni. Teraz wszystko się zmieniło. Lecz nie mogła pozwolić, aby z jakiegoś powodu została zepchnięta na drugi plan. Musiała działać! Nie mogła pozwolić żeby wyruszyli bez jej pomocy. Pomimo, że wszyscy dookoła są przekonani, że jest słaba, musi na przekór pokazać, że nic jej nie jest, że potrafi. Bez problemu będzie w stanie stanąć do walki i wspomóc, aż nazbyt zmniejszone, odziały Zakonu. Ron natomiast przekona się, że nie jest słabą dziewuchą, która potrzebuje mężczyzn do pomocy. Ta walka będzie jej. To w niej pokaże, że stać ją na wiele. Pokaże, że nadal jest tą samą Hermioną co kiedyś.

 Kolejny rozdział gotowy. Może długość nie jest powalając, ale obiecuję, że kolejny będzie o wiele bardziej rozbudowany ( pojawi się w nim pewnie też trochę więcej akcji, bowiem ten był chyba takim malutkim wypełnieniem myślowym bohaterów). 






Obserwatorzy